Strona:PL Honoryusz Balzac-Komedya ludzka tom III 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teńkiego staruszka, który usiadł na rogu stołu i wyjął z teki protokół. Przyznaję, że jestem Jakób Collin, zwany Trompe-la-Mort, którego skazano na dwadzieścia lat więzienia. Przed chwilą dowiodłem, żem nie skradł mego przydomka — mówił do mieszkańców gospody — bo dość mi było podnieść rękę, żeby te szpiegi rozleli wszystek mój sok na domowy deptak mamy Vauquer. Te szelmy umieją przygotowywać zasadzki!
Pani Vauquer omal nie zemdlała słysząc te słowa.
— Mój Boże! — rzekła do Sylwii — wszak to można się rozchorować. Trzebaż mi było jeszcze iść z nim wczoraj do teatru!
— Trochę filozofii, mamuniu — zawołał Collin. Alboż to takie nieszczęście, żeście byli wczoraj w mojéj loży w teatrze? Albo-żeście to lepsi od nas? Na naszém ramieniu mniéj jest hańby, niż w waszém sercu, niedołężne członki zgangrenowanego towarzystwa: najlepszy z was nie mógł mi się oprzéć. (Spojrzał na Rastignac’a z wdzięcznym uśmiechem, który dziwnie odbijał przy surowym wyrazie twarzy). — Nasza umowa nie zerwana, aniołku, ma się rozumiéć jeżeli ty zechcesz! Wiesz? I zaśpiewał:

Moja Franusia dziwnie jest miła
W swojéj prostocie...


— Nie masz się o co troszczyć — począł znowu, ja umiem odbierać to, co mi się należy. Ludzie zanadto mnie się obawiają, żeby ktokolwiek śmiał mię okpiwać!
W słowach tego człowieka malowały się całe galery, z właściwemi sobie obyczajami i językiem, z gwałtownemi przeskokami od śmieszności do zgrozy, z przerażającą wielkością, z całą rubasznością i całém upodleniem. Nie był-to już człowiek zwyczajny, ale typ całego narodu wyrodnego, całego ludu dzikiego a logicznego, nieokrzesanego, a giętkiego. W jednéj chwili Collin stał się poematem piekielnym, w którym malowały się wszystkie uczucia ludzkie, z wyjątkiem jednéj tylko skruchy. Spojrzenie jego było spojrzeniem upadłego archanioła, który wiecznie wojny pragnie. Rastignac spuścił oczy, przyjmując to zbrodnicze kuzynowstwo, jako karę należną za wszystkie złe myśli, którym się oddawał.
— Kto mię zdradził? — zapytał Collin, wodząc straszliwym swym wzrokiem po całém zgromadzeniu. To ty, stara świętoszko — powiedział wpatrując się w pannę Michonneau, tyś wywołała moję fałszywą apopleksyą, ciekawa! Gdybym chciał powiedziéć dwa słowa, to-by ci za tydzień głowę ścięto. Lecz przebaczam ci, ja-m chrześcijanin. Zresztą, to nie ty mnie zaprzedałaś. Ale kto mógł to zrobić? Ach! ach! szukacie tam na górze — zawołał, słysząc,