Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 242.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i strach było pomyśleć, co się musi dziać w Rzymie, gdyż tu już trudno było oddychać.
Rozpacz ogarnęła znów Viniciusza i przerażenie poczęło mu podnosić włosy na głowie. Lecz próbował się pokrzepiać, jak mógł. „Niepodobna, myślał, by całe miasto poczęło naraz płonąć. Wiatr wieje z północy i zwiewa dymy w tę tylko stronę. Po drugiej stronie niema ich. Zatybrze, przedzielone rzeką, może całkiem ocalało, a w każdym razie dość będzie Ursusowi przedostać się wraz z Lygią przez bramę Janikulską, by uchronić się od niebezpieczeństwa. Również niepodobna, by zginęła cała ludność i by miasto, które włada światem, starte było wraz z mieszkańcami z powierzchni ziemi. Nawet w zdobywanych miastach, gdy rzeź i ogień srożą się naraz, pewna liczba ludzi zostaje zawsze przy życiu, dlaczego więc miałaby koniecznie zginąć Lygia? Wszak czuwa nad nią Bóg, który sam zwyciężył śmierć?“ Tak rozumując, począł znów modlić się i, wedle obyczaju, do którego przywykł, czynić Chrystusowi wielkie śluby, wraz z obietnicami darów i ofiar. Przebiegłszy Albanum, którego cała niemal ludność siedziała na dachach i drzewach, by spoglądać na Rzym, uspokoił się cokolwiek i odzyskał zimną krew. Pomyślał też, że Lygią opiekuje się nietylko Ursus i Linnus, ale i Piotr Apostoł. Na samo wspomnienie o tem nowa otucha wstąpiła mu do serca. Piotr był zawsze dla niego istotą niepojętą, niemal nadludzką. Od chwili,