Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bóg ci daj, panie, dobry dzień i dobre zdrowie, ale ja człek wolny, nie niewolnik.
Viniciuszowi, który miał ochotę rozpytać Ursusa o ojczysty kraj Lygii, słowa te sprawiły pewną przyjemność, albowiem rozmowa z człowiekiem wolnym, jakkolwiek prostym, mniejszą przynosiła ujmę jego rzymskiej i patrycyuszowskiej godności, niż rozmowa z niewolnikiem, w którym ni prawo, ni obyczaj nie uznawały ludzkiej istoty.
— Toś ty nie Aulusów? — spytał.
— Nie, panie. Ja służę Callinie, jako służyłem jej matce, ale po dobrej woli.
Tu schował znów głowę w komin, by podmuchać na węgle, na które narzucił poprzednio drew, poczem wyjął ją i rzekł:
— U nas niema niewolników.
Lecz Viniciusz spytał:
— Gdzie jest Lygia?
— Dopiero co odeszła, a ja mam uwarzyć śniadanie dla ciebie, panie. Czuwała nad tobą całą noc.
— Czemuś jej nie wyręczył?
— Bo tak chciała, a moja rzecz słuchać.
Tu oczy zasępiły mu się i po chwili dodał:
— Gdybym ja jej nie słuchał, to tybyś, panie, nie żył.
— Zali żałujesz, żeś mnie nie zabił?
— Nie, panie. Chrystus nie kazał zabijać.
— A Atacinus? A Kroto?
— Nie mogłem inaczej — mruknął Ursus.