Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 244.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Robota nasza poczyna się o północy, a teraz gotują nam dopiero wieczerzę.
— Czasu jest więc dość — pójdźmy nad rzekę, a tam wysłuchasz słów moich.
Poszli i siedli na kamiennej brzeżnicy, w ciszy, przerywanej tylko przez odległy huk żaren i bełkotanie płynącej w dole fali. Tam Chilo wpatrzył się w twarz robotnika, która mimo nieco groźnego i smutnego wyrazu, jaki miewały zazwyczaj twarze barbarzyńców, zamieszkałych w Rzymie, wydała mu się jednak dobrotliwą i szczerą.
— Tak jest! — rzekł sobie w duchu. — To jest człowiek dobry i głupi, który darmo zabije Glauka.
Poczem spytał:
— Urbanie, miłujesz ty Chrystusa?
— Miłuję z duszy serca — odpowiedział robotnik.
— A braci swoich? a siostry, a tych, którzy nauczyli cię prawdy i wiary w Chrystusa?
— Miłuję ich także, ojcze.
— Tedy niech pokój będzie z tobą.
— I z tobą, ojcze.
Nastała znów cisza — tylko w oddaleniu huczały żarna, a w dole bełkotała rzeka.
Chilo wpatrzył się w jasny blask miesięczny i wolnym, stłumionym głosem począł mówić o śmierci Chrystusa. Mówił jakby nie do Urbana, ale jakby sam dla siebie rozpamiętywał ową śmierć, lub jakby jej tajemnicę zwierzał temu uśpionemu miastu. Było w tem coś wzruszającego i zarazem uroczystego.