Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wróćmy. Pomocy stąd tylko czekać należy, skąd przyjść może.
I wróciły do atrium, którego nie opuszczały już do wieczora. Gdy się ściemniło i gdy niewolnicy wnieśli poczwórne kaganki o wielkich płomieniach, obie były bardzo blade. Rozmowa ich rwała się co chwila. Obie nasłuchiwały wciąż, czy się kto nie zbliża. Lygia powtarzała ustawicznie, że jakkolwiek żal jej porzucać Akte, ale ponieważ Arsus musi tam już czekać w ciemnościach, więc wolałaby, żeby wszystko stało się dziś. Jednakże oddech jej uczynił się ze wzruszenia szybszy i głośniejszy. Akte gorączkowo zgarniała, jakie mogła, klejnoty i wiążąc je w róg peplum, zaklinała Lygię, by nie odrzucała tego daru i tego środka ucieczki. Chwilami zapadała głucha cisza, pełna złudzeń słuchu. Obydwom zdawało się, że słyszą to jakiś szept za kotarą, to daleki płacz dziecka, to szczekanie psów.
Nagle zasłona od przedsionka poruszyła się bez szelestu i wysoki, czarniawy człowiek, z twarzą poznaczoną ospą, zjawił się, jak duch, w atrium. Lygia w jednej chwili poznała Atacina, wyzwoleńca Viniciuszowego, który przychodził do domu Aulusów.
Akte krzyknęła, lecz Atacinus skłonił się nizko i rzekł:
— Pozdrowienie boskiej Lygii od Marka Vini-