Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gła wstrzymać okrzyku podziwienia, i odstąpiwszy kilka kroków, patrzyła z zachwytem na tę niezrównaną wiosenną postać.
— Lygio! — zawołała wreszcie — tyś stokroć piękniejsza od Poppei!
Lecz dziewczyna, wychowana w surowym domu Pomponii, gdzie skromności przestrzegano nawet wówczas, gdy kobiety były same ze sobą, stała — cudna, jak cudny sen, harmonijna, jak dzieło Praksytelesa, lub jak pieśń, ale zmieszana, różowa od wstydu, ze ściśniętemi kolany, z rękoma na piersi i ze spuszczonemi na oczy rzęsami. Wreszcie, podniósłszy nagłym ruchem ramiona, wyjęła szpilki, podtrzymujące włosy i w jednej chwili, jednem wstrząśnieniem głowy, okryła się nimi, jak płaszczem.
Akte zaś, zbliżywszy się i dotykając jej ciemnych splotów, mówiła:
— O jakie ty masz włosy!... Nie posypię ich złotym pudrem, one same przeświecają gdzieniegdzie złotem na skrętach... Ledwie że może tu i owdzie dodam złotego połysku, lecz lekko, lekko, jakby rozjaśnił je promień... Cudny musi być wasz kraj Lygijski, gdzie takie się rodzą dziewczyny.
— Ja go nie pamiętam — odrzekła Lygia — Ursus tylko mi mówił, że u nas lasy, lasy i lasy.
— A w lasach kwiaty kwitną — mówiła Akte, maczając dłonie w wazie, pełnej werweny i zwilżając nią włosy Lygii.