Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Na marne 261.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani na chwilę go nie odstąpię — odrzekła z niezwykłą sobie stanowczością.
Augustynowicz siadł w milczeniu na krześle, i zadumał się głęboko; wkrótce głowa zaczęła mu ciężyć, powieki stawały się ołowiane, nieubłagana senność chwytała go coraz bardziej, opuścił głowę na piersi, kiwnął się w prawo, w lewo i usnął.
Za chwilę ocknął się.
— Śpi? — spytał, spojrzawszy na chorego.
— Śpi, ale niespokojnie — szepnęła cicho Helena.
Augustynowicz znów pochylił głowę.
Nagle rozbudził go krzyk Heleny.
Chory siedział na łóżku w paroksyzmie gwałtownej maligny; twarz mu płonęła, oczy błyszczały jak u wilka, wyschłą rękę wyciągał ku Helenie.
— Co to jest? — krzyknął Augustynowicz.
Helena konwulsyjnie schwyciła go za ręce; czuł, jak drżała na całem ciele.
— Nie dręcz mnie! — szeptał chrapliwym, urywanym głosem chory. — Zabiłaś