Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0911.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powała słuchał uważnie, i naprzemian to zdumienie, to gniew, to zgroza, to litość odbijały mu się na obliczu. Wreszcie, gdy Zbyszko skończył, rzekł:
— Opowiem to królowi, panu naszemu! Ma on i tak upomnieć się u mistrza o małego Jaśka z Kretkowa i srogiej domagać się kary na tych, którzy go porwali. A porwali dla tego, że bogaty i chcą wykupu. Nic to u nich na dziecko rękę podnieść.
Tu zamyślił się nieco, poczem mówił dalej jakby do siebie samego:
— Nienasycone to plemię, gorsze od Turków i Tatarów. Bo oni w duszy króla i nas się boją, a jednak od grabieży i mordów nie mogą się powstrzymać. Napadają wsie, rzezają kmieciów, topią rybaków, chwytają dzieci, jako wilcy. Cóżby to było, gdyby się nie bali!... Mistrz na króla listy do obcych dworzan wysyła, a w oczy mu się łasi, bo lepiej od innych naszą potęgę rozumie. Ale przebierze się w końcu miara!
I znów na chwilę ucichł, a potem położył dłoń na ramieniu Zbyszka.
— Powiem królowi — powtórzył — a w nim wre już zdawna gniew, jak ukrop w garnku i tego bądź pewien, że kara okrutna nie minie sprawców twojej niedoli.
— Z tych, panie, już żaden nie żyje — odparł Zbyszko.
A Powała spojrzał na niego z wielką przyjacielską życzliwością: