Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0879.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cieniu i usnęli; tylko Zbyszko czuwał przy noszach i, siadłszy tuż na korzeniach gruszy, nie spuszczał z chorej oczu.
A ona leżała wśród południowej ciszy, spokojnie, z przymkniętemi powiekami. Zbyszkowi wydawało się jednakże, że nie śpi. Jakoż, gdy na drugim końcu rozległej łąki, koszący siano chłop stanął i począł brzękać w kosę osełką, drgnęła lekko i otworzyła na chwilę powieki, poczem przymknęła je zaraz; pierś jej podniosła się jakby głębszym oddechem, a z ust wyszedł ledwie dosłyszany szept:
— Kwiecie pachnie...
Były to pierwsze nie gorączkowe i nie błędne słowa, jakie od początku podróży wymówiła, albowiem z przygrzanej słońcem łąki powiew przynosił istotnie mocną woń, w której czuć było siano i miód i przeróżne pachnące zioła. Więc w Zbyszku na myśl, że przytomność wraca chorej, zadrżało z radości serce. W pierwszem uniesieniu chciał rzucić się do jej nóg, ale z obawy, by jej nie przestraszyć, pohamował się, klęknął tylko przy noszach i, pochyliwszy się nad nią, jął wołać zcicha:
— Danusiu, Danusiu!
A ona otworzyła znów oczy; czas jakiś patrzała na niego, poczem uśmiech rozjaśnił jej twarz i tak samo jako poprzednio w chacie smolarzy, ale daleko przytomniej, wymówiła jego imię!
— Zbyszko!...