Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0786.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siami dla owej wyprawy, która ciągnęła zamkowi w pomoc. Sam przesiadł się na innego konia, i ruszyli razem z Maćkiem w dalszą pogoń za pierzchającymi Krzyżakami. Nie była to pogoń zbyt trudna, albowiem konie niemieckie złe były do ucieczki, zwłaszcza na znacznie rozmiękłym od wiosennych deszczów szlaku. Szczególnie, Maćko, mając pod sobą ścigłą a lekką klacz po zabitym włodyce z Łękawicy, minął po kilku stajach, wszystkich niemal Żmujdzinów i wnet potem, dojechał pierwszego rajtara. Wezwał go wprawdzie wedle rycerskiego zwyczaju, żeby, albo się oddał w niewolę, albo zawrócił do walki, ale gdy ów, udając głuchego, cisnął nawet tarczę dla ulżenia koniowi, i pochyliwszy się bódł mu ostrogami boki, ciął go okrutnie stary rycerz szerokim toporem między łopatki — i zwalił z konia.
I tak mścił się na uciekających za ów zdradziecki postrzał, który niegdyś otrzymał, oni zaś biegli przed nim na kształt stada jeleni, mając w sercu trwogę nieznośną, a w duszy chęć nie do walki, ni do obrony, jeno do ucieczki przed strasznym mężem.
Kilku wpadło w bór, ale jeden ulgnął przy ruczaju, i tego zdusili powrozem Żmujdzini. Za pozostałymi całe gromady rzuciły się w gąszcza, w których wnet rozpoczęły się dzikie łowy, pełne wrzasków, okrzyków i nawoływań. Brzmiały niemi długo głębiny kniei, dopóki wszystkich nie pochwytano. Zaczem stary rycerz z Bogdańca, a z nim Zbyszko i Czech, wrócili na pierwsze