Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0773.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cieślów, pobijających krokwie na nowym domu, i przypomniały im się strony rodzinne.

Lecz czas upływał i dłużył się, a tymczasem nic nie było słychać prócz szumu leśnego i głosów ptactwa. Mgła leżąca na dole zrzedła, słońce podniosło się znacznie i jęło przygrzewać, a oni leżeli ciągle.
Wreszcie Hlawa, któremu znudziło się oczekiwanie i milczenie, pochylił się do ucha Zbyszka i począł szeptać:
— Panie... Jeśli da Bóg, żaden z psubratów żyw nie ujdzie, czybyśmy nie mogli pociągnąć pod zamek, przeprawić się i zdobyć go niespodzianie?
— A to myślisz, że tam łodzi nie strzegą i hasła nie mają?
— Strzegą i mają — odezwał się Czech — ale jeńcy pod nożem hasło powiedzą, ba! sami się po niemiecku do nich odezwą. Byle na wyspę się dostać, to sam zamek...
Tu przerwał, gdyż Zbyszko położył mu nagle dłoń na ustach, albowiem z gościńca doszło krakanie kruka.
— Cichaj! — rzekł — to znak!
Jakoż we dwa pacierze później, na szlaku zjawił się Żmujdzin na małym kudłatym koniu, którego kopyta owinięte były w skórę baranią, tak, aby nie wydawały tętentu i nie zostawiały śladów na błocie.
Jadąc, rozglądał się bystro na obie strony,