Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0766.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z oczu, oni zaś nie śmieli wołać o ratunek, ponieważ poprzednio wódz wydał rozkaz, aby przeprawa odbyła się w jak najgłębszem milczeniu. Jednakże wszyscy inni dotarli szczęśliwie do drugiego brzegu, na którym przesiedzieli bez ognia do rana.
O pierwszym brzasku całe wojsko rozdzieliło się na dwa oddziały. Z jednym Skirwoiłło poszedł w głąb kraju na spotkanie owych rycerzy, prowadzących posiłki do Gotteswerder, drugi powiódł Zbyszko wstecz ku wyspie, aby zaskoczyć ludziom zamkowym, którzy naprzeciw tamtym wyjść chcieli. Dzień czynił się w górze jasny i pogodny, ale na dole bór, łęgi i krze przysłonione były gęstym białawym oparem, który całkiem zakrywał dal. Była to dla Zbyszka i jego ludzi okoliczność pomyślna, albowiem Niemcy, ciągnący od zamku nie mogli ich dojrzeć i w porę cofnąć się przed bitwą. Młody rycerz rad był z tego niezmiernie i tak mówił do jadącego obok Maćka:
— Pierwej uderzym się o siebie, niż się w takim tumanie zobaczym, daj Bóg tylko, aby nie zrzedniał choć do południa.
To rzekłszy, poskoczył naprzód, by wydać setnikom, jadącym na przedzie, rozkazy, niebawem jednak wrócił i rzekł:
— Niezadługo trafim na gościniec, idący do przewozu przed wyspą do środka kraju. Tam się w gęstwinie położym i będziem na nich czekali.
— Zkąd wiesz o gościńcu? — zapytał Maćko.
— Od chłopów tutejszych, których mam mię-