Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0758.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakże to on nie rozumie, że z takiem wojskiem przeciw Niemcom nie wskóra? Powiadał mi to już rycerz Maćko, a teraz i sam miarkuję, że liche to muszą być i do bitki pachołki.
— I w tem się mylisz, bo to lud chrobry, jak mało który w świecie. Jeno się kupą bezładną biją, a Niemcy w szyku. Jeśli się uda szyk rozerwać, to częściej Żmudzin Niemca, niż Niemiec Żmudzina położy. Ba, ale tamci to wiedzą i tak się zwierają, że jako ściana stoją.
— A już o zamków dobywaniu, to pewnie nie ma co i myśleć — rzekł Czech.
— Boć nijakiego sprzętu do tego nie ma — odpowiedział Zbyszko. — Sprzęt ma kniaź Witold, i póki ku nam nie nadciągnie, nie ugryziem żadnego zamku, chybaby trafunkiem, albo zdradą.
Tak rozmawiając doszli do namiotu, przed którym płonął duży, podsycany przez czeladź ogień, a w nim kopciły się przygotowane przez czeladź mięsiwa. W namiocie chłodno było i wilgotno, więc obaj rycerze, a z nimi i Hlawa, pokładli się przed ogniem na skórach.
Zaczem, posiliwszy się próbowali zasnąć, lecz nie mogli. Maćko przewracał się z boku na bok, a następnie ujrzawszy, że Zbyszko siedzi przed płomieniem, otoczywszy ramionami kolana, zapytał:
— Słuchaj! Dla czegoś ty radził iść daleko pod Ragnetę, nie tu blizko, pod ten Gotteswerder? Co masz w tem?