Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0757.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz gdy podnosili ku przechodzącym rycerzom głowy, blask płomienia oświecał twarze łagodne i niebieskie źrenice, wcale nie srogie, ni drapieżne, ale tak raczej patrzące, jak patrzą smutne i pokrzywdzone dzieci. Na krańcach obozowiska leżeli na mchach ranni, których zdołano unieść z ostatniej bitwy. Wróżbici, tak zwani „łabdarysy" i „sejtonowie“, mruczeli nad nimi zaklęcia lub opatrywali ich rany, przykładając na nie zioła gojące, a oni leżeli w milczeniu, znosząc cierpliwie ból i męki.
Z głębin leśnych, od strony polan i ługów, dochodziło poświstywanie koniuchów, kiedy niekiedy podniósł się wiatr, przysłaniając dymami obozowisko i napełniając szumem bór ciemny. Ale noc czyniła się coraz późniejsza, więc ogniska poczęły mdleć i gasnąć, i cisza zapadła jeszcze większa, potęgując owo wrażenie smutku i jakby pognębienia.
Zbyszko wydał rozkazy ludziom, którym przywodził i z którymi łatwo mógł się rozmówić, albowiem była między nimi garść Płocczan, poczem zwrócił się do swego giermka i rzekł:
— Napatrzyłeś się dowoli, a teraz czas wrócić pod namiot.
— Jużci się napatrzyłem — odpowiedział giermek — alem nie bardzo rad z tego, com widział, bo zaraz znać, że to pobici ludzie.
— Dwa razy: cztery dni temu przy zamku i onegdaj u przeprawy. A teraz chce się Skirwoille trzeci raz tam iść, by trzeciej porażki doznać.