Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0713.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jakoże to przeznać? — spytał ksiądz Kaleb.
— Żebym wiedział, że ten ksiądz szczytnieński wrócił już z synodu, tobym go chciał widzieć — odpowiedział Maćko. — Mam listy Lichtensteina i do Szczytna mogę przezpiecznie jechać.
— Nie był ci to żaden synod, jeno congressus — odparł ksiądz Kaleb — i kapelan dawno musiał już wrócić.
— To dobrze. Zdajcie-że resztę na moją głowę. Wezmą ze sobą Hlawę, dwóch nachołków z bojowemi końmi od wypadku — i pojadę.
— A potem ku Zbyszkowi? — zapytała Jagienka.
— A potem ku Zbyszkowi, ale tymczasem ty tu ostaniesz i będziesz czekał, dopóki ze Szczytna nie wrócę. Tak też myślę, że więcej nad trzy, albo cztery dni nie zabawię. Twarde we mnie gnaty i trud mi nie nowina. Przedtem jeno, was, ojcze Kalebie, o pismo do szczytnieńskiego kapelana poproszę. Łacniej mi zawierzy, jeśli mu list wasz pokażę... że to zawsze jest większa między księżmi podufałość.
— Ludzie dobrze o tamtym księdzu mówią — rzekł ksiądz Kaleb. — I jeżeli kto co wie, to on.
I pod wieczór wygotował list, a nazajutrz, nim słońce wzeszło, nie było już starego Maćka w Spychowie.

V.

Jurand rozbudził się z długiego snu w obecności księdza Kaleba, i zapomniawszy we śnie,