Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0693.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie nic dobrze nie wiedzą, wszelako ja tak myślę, że jeśli Danuśka zginęła, to z jego ręki. Gadają, że spotkała go też jakowaś przygoda — ale księżna powiedziała mi w Płocku, że się wykręcił. Z nim to będziemy mieli w Szczytnie sprawę... Dobrze, że mamy pismo od Lichtensteina, bo jego się podobno gorzej psubraty boją, niż samego mistrza... Że to, prawią, powagę ma okrutną i zachowanie wielkie, a przytem mściwy jest. Najmniejszej krzywdy nie daruje... Bez tego pisma nie jechałby ja tak spokojnie do Szczytna...
— A ów że stary, jako się zowie?
— Zygfryd de Loewe.
— Bóg da, że damy sobie i z nim rady.
— Bóg da!
Tu Maćko roześmiał się i po chwili począł mówić:
— Powiada do mnie księżna w Płocku: „Krzywdujecie się, krzywdujecie, jako baranki na wilków, a tu (powiada) z tych wilków trzech już nie żywie, bo ich niewinne baranki zdusiły." I prawdę rzekłszy, tak to i jest...
— A Danuśka? a jej rodzic?
— To samo powiedziałem księżnie. Ale w duszy rad jestem, iże się pokazuje, jako i nas krzywdzić jest niebezpieczna rzecz. Już-ci wiemy, jak toporzysko chycić w garść i godnie niem machnąć! A co do Danuśki, to prawda. Ja myślę tak samo, jak i Czech, że ich już na świecie nie ma, ale w rzeczy, to nikt dobrze nie wie...