Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0684.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Godne — odrzekł stanowczym głosem Maćko. — Gdybym na ten przykład w bitwie z tyłu na niego natarł, a nie zawołał, by się obrócił, jużcibym hańbę na się ściągnął, ale czasu pokoju rozumem na hak nieprzyjaciela przywieźć, tego się żaden prawy rycerz nie zasroma.
— To was poznajomię — odrzekła księżna.
I skinąwszy na Lichtensteina, i poznajomiła z nim Maćka, pomyślawszy, że choćby Lichtenstein poznał go, to i tak nie stałoby się nic wielkiego.
Lecz Lichtenstein nie poznał go, albowiem istotnie na drodze tynieckiej widział go w hełmie, a potem raz tylko jeden z nim rozmawiał, i to wieczorem, gdy Maćko przychodził do niego prosić go o odpuszczenie Zbyszkowi winy.
Skłonił się jednak dość dumnie, dopiero ujrzawszy za rycerzem dwóch cudnych, bogato ubranych pacholików, pomyślał, że nie byle kto takich mieć może, i twarz rozjaśniła mu się nieco, jakkolwiek nie przestał wydymać dumnie ust, co czynił zawsze, jeśli nie z panującym miał do czynienia.
A księżna rzekła, ukazując Maćka:
— Jedzie ten rycerz do Malborka, i ja sama polecam go łasce Wielkiego Mistrza, ale on posłyszawezy o zachowaniu, jakie w Zakonie macie, pragnąłby i od was mieć pismo.
To rzekłszy, odeszła do biskupa, Lichtenstein zaś utkwił w Maćku swe zimne, stalewe oczy i zapytał: