Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0662.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednakże w porze wieczornego udoju, właśnie gdy słońce miało zachodzić, Czech wrócił — i nie sam, jeno z jakąś ludzką postacią, którą pędził przed sobą na powrozie. Wypadli zaraz wszyscy ku niemu z okrzykami i radością, ale umilkli na widok owej postaci, która była mała, kosołapa, zarosła, czarna i przybrana w skóry wilcze.
— W Imię Ojca i Syna, cóżeś to za bezerę sprowadził? — zawołał, ochłonąwszy Maćko.
— A co mi tam — odrzekł giermek: — powiada; że człowiek i smolarz, ale czy prawda — nie wiem.
— Oj nie człowiek, to nie człowiek! — ozwał się Wit.
Lecz Maćko nakazał mu milczenie, zaczem jął bacznie przypatrywać się schwytanemu i nagle rzekł:
— Przeżegnaj się! duchem mi się tu przeżegnaj!...
— Pochwalony Jezus Chrystus! — zawołał jeniec i przeżegnawszy się co prędzej, odetchnął głęboko, spojrzał z większą ufnością na zgromadzonych i powtórzył:
— Pochwalony Jezus Chrystus! — bom ja też nie wiedział, czylim w krześciańskich, czy w djabelskich rękach. O Jezu!...
— Nie bój się. Między chrześciany jesteś, którzy radzi mszy świętej słuchają. Cożeś zacz?
— Smolarz, panie, budnik. Jest nas siedmiu w budach z babami i dziećmi.
— Jakoż daleko ztąd?