Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0518.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cerzem, Jurandem ze Spychowa, ale czem jest — nie wiedział... Chwilami także majaczyło mu się coś, że wśród nocy, od tych wisielców, których zrana widział, idzie ku niemu cicho po śniegu śmierć...
Nagle drgnął i rozbudził się zupełnie:
— O Chryste miłosierny! co to jest?
Z wysokiego okienka w przybramnej wieży ozwały się jakieś, zaledwie z początku dosłyszalne dźwięki lutni. Jurand, jadąc do Szczytna, był pewien, że nie ma Danusi w zamku, a jednak ten głos lutni po nocy wzburzył w nim w jednej chwili serce. Wydało mu się, że on te dźwięki zna, i że to nie kto inny gra, tylko ona — jego dziecko! jego kochanie... Więc padł na kolana, złożył ręce do modlitwy, i dygocąc, jak w gorączce, słuchał.
A wtem nawpół dziecinny i jakby niezmiernie stęskniony głos począł śpiewać:

„Gdybym ci ja miała
Skrzydłeczka jak gąska,
Poleciałabym ja
Za Jasiem do Śląska...“

Jurand chciał odezwać się, wykrzyknąć kochane imię, ale słowa uwięzły mu w gardle, jakby je ścisnęła żelazna obręcz. Nagła fala bólu, łez, tęsknoty, niedoli, wezbrała mu w piersiach, więc rzucił się twarzą w śnieg i jął w uniesieniu wołać ku niebu w duszy, jakby w dziękczynnej modlitwie: