Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0461.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szoniek czuwał nad chorym, który leżał na łożu pod niedźwiedziemi skórami, z twarzą bladą, z polepionymi od potu włosami i z zamkniętemi oczyma. Usta miał otwarte i robił piersiami, jakby z trudem, ale tak silnie, że aż skóry, któremi był nakryty, podnosiły się i upadały od oddechu.
— Jako-że jest?
— Wlałem mu dzbaniec grzanego wina w gębę — odrzekł ksiądz Wyszoniek — i poty na niego przyszły.
— Śpi, czy nie śpi?
— Może i nie śpi, bo bokami okrutnie robi.
— A próbowaliście do niego gadać?
— Próbowałem, ale nie odpowiada nic, i tak myślę, że przed świtaniem nie przemówi.
— Będziem czekać świtania — rzekła księżna.
Ksiądz Wyszoniek jął nalegać, by udała się na spoczynek, ale ona nie chciała go słuchać. Chodziło jej zawsze i we wszystkiem o to, by dorównać w cnotach chrześciańskich, a zatem w doglądaniu chorych, zmarłej królowej Jadwidze, i odkupić swemi zasługami duszę ojca; nie pomijała więc żadnej sposobności, by w chrześciańskim od wieków kraju okazać się gorliwszą od innych i tem zatrzeć pamięć, że urodziła się w pogaństwie.

A oprócz tego paliła ją chęć, by dowiedzieć się czegoś z ust Juranda o Danusi, nie była bowiem zupełnie o nią spokojna. Siadłszy więc przy jego łożu, poczęła odmawiać różaniec, a następnie i drzemać. Zbyszko, który nie był jeszcze zupełnie zdrów, a w dodatku strudził się[1] nad

  1. Przypis własny Wikiźródeł Brak części tekstu. Treść (zaznaczoną kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania serwisu Wolne Lektury.