Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0459.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niebożęta na pasterce, chyba na tej, którą sam Pan Jezus w niebie odprawi.
— Żaden nie ożył?
— Żaden. Chodźcie do izby, miast w sieni rozmawiać. A jeśli chcecie ich widzieć, to leżą wedle ognia w czeladnej. Chodźcie do izby.
Lecz oni spieszyli się i nie chcieli wejść, choć stary Żelech ciągnął ich, bo rad łapał ludzi, aby z nimi „ugwarzyć“. Mieli jeszcze z Niedzborza do Ciechanowa szmat drogi, i Zbyszka paliło, jak ogniem, by co prędzej zobaczyć Juranda i czegoś się od niego dowiedzieć.
Jechali więc jak mogli spiesznie po zawianym gościńcu. Gdy przyjechali, było już po północy, a pasterka kończyła się właśnie w zamkowej kaplicy. Do uszu Zbyszka doszedł ryk wołów i beczenie kóz, które to głosy udawali wedle starego zwyczaju pobożni, na pamiątkę tego, że Pan urodził się w stajence. Po mszy przyszła do Zbyszka księżna z twarzą stroskaną, pełną przestrachu i poczęła wypytywać:
— A Danuśka?
— Nie masz jej. Zali Jurand nie przemówił, bo jako słyszałem, żyje?
— Jezusie miłosierny!... Kara to Boska i gorze nam! Nie przemówił Jurand i leży, jak drewno.
— Nie bójcie się, miłościwa pani. Danuśka ostała w Spychowie.
— Zkąd wiesz?
— Bo w żadnych saniach ni śladu przyo-