Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0416.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłościwa matuchno!
— Prawda, że to ja byłam jej i jestem, jako matka, — rzekła księżna — i z mojej też ręki Jurand dostał żonę. Prawda, a jakby raz ślub był — to i przepadło. Możeby się Jurand i posierdził, ale przecie i on księciu, jak panu swojemu, powinien. Wreszcie możnaby mu od razu nie mówić, dopiero gdyby dziewczynę chciał innemu dać, albo mniszką uczynić...
Jeśli zaś śluby jakowe uczynił, to i nie będzie jego winy. Przeciw woli Boskiej nikt nieporadzi... Dla Boga żywego, może to i wola Boska!
— Inaczej nie może być! — Zawołał Zbyszko.
Lecz księżna, cała jeszcze wzruszona, rzekła:
— Poczekajcie, niech się opamiętam! Żeby tu książę był, zarazbym do niego poszła i zapytałabym: mam-li Danuśkę dać, czyli też nie?... Ale bez niego się boję... Aż mi dech zaparło, a tu i czasu na nic nie ma, bo dziewczyna musi jutro jechać... o miły Jezu! niechby żeniata jechała — byłby już spokój. Jeno nie mogę się opamiętać i czegoś mi strach. A tobie nie strach, Danuśka? — gadajże!
— Już ja bez tego zamrę! — przerwał Zbyszko.
A Danuśka podniosła się od kolan księżnej, i ponieważ istotnie była przez dobrą panią nie tylko do poufałości dopuszczana, ale i pieszczona więc chwyciła ją za szyję i poczęła ściskać z całej siły.
Lecz księżna rzekła: