Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0415.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rękę ku drugiej, aż wreszcie złożył je, jak do modlitwy.
— Odpocznij, — rzekła księżna — potem zasię powiadaj, o co ci idzie, a ty, Danuśka, wstań mi od kolana.
— Pofolguj, ale nie wstawaj i proś wraz ze mną — ozwał się Zbyszko.
Poczem jął mówić słabym i przerywanym głosem:
— Miłościwa pani... Był ci mi Jurand przeciwny w Krakowie... będzie i tu, ale gdyby ojciec Wyszoniek dał mi ślub z Danuśką, to — niechby potem i jechała do Spychowa, bo mi jej żadna moc ludzka nie odejmie...
Słowa te były dla księżnej Anny czemś tak niespodzianem, że aż zerwała się z ławy, poczem znów siadła, i jakby nie rozumiejąc dobrze, o co chodzi, rzekła:
— Rany Boskie!... ksiądz Wyszoniek?...
— Miłościwa pani!... miłościwa pani! — prosił Zbyszko.
— Miłościwa pani! — powtarzała za nim Danusia, obejmując znów kolano księżnej.
— Jakoże to być może bez pozwolenia rodzicielskiego...
— Zakon Boży mocniejszy! — odpowiedział Zbyszko.
— Bójcie-że się Boga!
— Kto ojciec, jeśli nie książę?... kto matka, jeśli nie wy miłościwa pani!
A Danusia na to: