Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0288.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rej zasiadłszy, milczeli oboje przez dłuższą chwilę, poczem dziewczyna spytała pierwsza:
— Cni się wam samemu w Bogdańcu?
— Cni — odpowiedział Maćko. — A to już wiesz, że Zbyszko pojechał?
Jagienka westchnęła cicho:
— Wiem. Wiedziałam tego samego dnia i myślałam... że wstąpi, choć dobre słowo rzec, a nie wstąpił.
— Jakże mu było wstępować! — rzekł Maćko — toć opat chybaby go rozerwał na dwoje, a i ojciec twój nie radby go też widział.
Ona zaś potrząsnęła głową i odrzekła:
— Ej! Nie dałabym ja mu krzywdy uczynić nikomu.
Na to Maćko, choć serce miał hartowne, wzruszył się jednak, przyciągnął do się dziewczynę i rzekł:
— Bóg z tobą dziewucho! Tobie smutek, ale i mnie smutek, bo to ci jeno rzekę, że ni opat, ni ociec rodzony, nie miłują cię bardziej ode mnie. Niechbym był lepiej zczezł od tej rany, z której mnie wygoiłaś, byle on ciebie brał, nie inną.
A na Jagienkę przyszła taka chwila żalu i tęsknoty, w której człowiek nie potrafi niczego w sobie zataić i rzekła:
— Nie obaczę już ja go nigdy, a jeśli obaczę, to z Jurandówną — wolałabym zasię wpierw oczy wypłakać.
I podniósłszy końce fartucha, przysłoniła nim oczy, które zaszły jej łzami.