Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0249.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jałbym się ani Opata, ni Zycha, ni zgorzelickich osaczników, ni ciebie, jenobym cię brał...
Na to Jagienka zatrzymała się na miejscu i podniósłszy oczy na Zbyszka, spytała jakimś dziwnym, miękkim i przewlokłym głosem:
— Brałbyś?...
Poczem usta jej rozchyliły się i czekała odpowiedzi, zarumieniona, jak zorza.
Lecz on widocznie myślał tylko o tem, coby uczynił na miejscu Cztana lub Wilka, po chwili bowiem potrząsnął swą złotą głową i mówił dalej:
— Co tu dziewce z chłopami wojować, kiedy jej trzeba za mąż! Nie zdarzy-li się trzeci, to jednego z nich musisz wybrać, bo jakże?
— Ty mi tego nie powiadaj — odpowiedziała smutno dziewczyna.
— Bo co? Dawnom tu nie bywał, więc nie wiem, zali tu jest kto koło Zgorzelic, któryby ci się więcej udał?...
— Hej! — odrzekła Jagienka. — Daj spokój!
I szli dalej w milczeniu, przedzierając się przez gęstwę tembardziej zbitą, że krze i drzewa pokryte były dzikim chmielem. Zbyszko szedł naprzód, rozrywając zielone zwoje, łamiąc tu i owdzie gałęzie, Jagienka zaś podążała za nim, z kuszą na plecach, jak jakowaś boginka myśliwa.
— Będzie — rzekła — za tą gęstwiną głęboka struga, ale wiem miejsce, gdzie jest bród.
— Mam skórznie za kolana, to i sucho przejdziem — odparł Zbyszko.