Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Krzyżacy 0064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mknęło mu przez głowę, zanim miał czas ochłonąć ze zdumienia, pochylił się w kulbace, złożył glewiję w pół końskiego ucha i wydawszy rodowy okrzyk: „Grady! Grady!“ ruszył co koń wskoczy na Krzyżaka.
A tamten zdumiał się także, gdyż wstrzymał konia i nie pochylając kopii, sterczącej w górę od strzemienia, patrzył przed siebie, jakby niepewny czy w niego godzą.
— Pochyl kopię! — wrzeszczał Zbyszko, wbijając żelazne końce strzemion w boki końskie.
— Grady! Grady!
Przestrzeń dzieląca ich poczęła się zmniejszać. Krzyżak widząc, że napad wymierzony jest naprawdę ku niemu, ściągnął konia, nadstawił broń i już już kopia Zbyszkowa miała się roztrzaskać o jego piersi, gdy naraz jakaś potężna dłoń przełamała ją Zbyszkowi przy samem ręku, jak zeschłą trzcinę, poczem taż sama dłoń ściągnęła cugle jego konia z tak straszliwą siłą, aż rumak zarył się wszystkiemi czterema nogami w ziemię i stanął, jak wkopany.
— Szalony człecze, co czynisz? — ozwał się głęboki groźny głos — w posła godzisz, króla znieważasz.
Zbyszko spojrzał i poznał tegoż samego olbrzymiego męża, który poczytan za Walgierza, przestraszył przed chwilą dworskie niewiasty księżnej.
— Puszczaj na Niemca! Coś za jeden? — zawołał, chwytając za rękojeść topora.