Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 340.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ust na czerwoną pościel. Wtedy rozległ się już nie krzyk, ale ryk z męzkiéj piersi wydarty i zagłuszył płacz dziecka, które również przestraszone, kwilić zaczęło.
Zdawać się mogło, że Antoni w téj strasznéj chwili stracił zupełnie przytomność, bo wrzasnął na żonę:
— Scholasiu! czekaj! — jakby to wołanie miało moc utamowania krwotoku i wypadł z izby.
Ale on wiedział co czyni i jaki w takich razach bywa jedyny ratunek, więc biegł po niego napół oślepiony przez podwórze zapchane ludźmi i końmi do gospodarskiéj kuchni.
Na schodach zatarasowali mu drogę dwaj chłopcy z cukierni, dźwigający ogromną blaszaną wanienkę.
— Ostrożnie! — krzyknęli, gdy ich potrącił gwałtownie — ostrożnie, bo lody!
— Dawaj! — zawołał ochrypłym głosem Antoni, chwytając za pokrywę wanienki.
Mali posługacze przestraszyli się głosu i błędnych oczu nieszczęśliwego. Byli pewni, że mają do czynienia z waryjatem.
— Ratunku! na pomoc! — jęli wołać jeden piskliwiéj od drugiego.
Dwóch kucharzy i pomywaczka wybiegli z kuchni do sieni, lecz nim zdążyli zoryjentować się i poznać przyczynę zgiełku, już Antoni oderwał pokrywę, chwycił w obie garści tłuczonego