Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 330.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, no, cóż tam takiego?
— Jaśnie wielmożny panie, ulituj się... kobieta mi taka chora, co niech ręka boska broni... jutra może nie doczekać... Dzieciak sierotą zostanie. Doktor powiedział...
Urwał zadyszany, jakby milę bez odpoczynku przeleciał.
— Tak? chora? — rzekł właściciel — a wiém, wiém, bardzo mi was żal... tego... bardzo. Cóż? może wam czego potrzeba? mówcie śmiało. Jestem uczynny, wiecie o tém.
Antoni objął go za kolana.
— Jaśnie wielmożny panie! ja do jaśnie wielmożnego pana, jak do Boga w niebie udaję się w mojém nieszczęściu. Doktor powiedział, że to dziś tak czy owak skończyć się musi; powiedział, że aby spała, to będzie zdrowa, a jakże ona, proszę jaśnie wielmożnego pana będzie spała, kiedy, jak kto wjedzie w bramę, to cała izba się trzęsie... Więc ja przyszedłem... Niech jaśnie wielmożny pan nie gniewa się na mnie nieszczęśliwego... Ja przyszedłem...
Zatrzymał się znowu.
— Ależ moi kochani, czego wy w końcu ode mnie chcecie? — zapytał gospodarz z pewnem zniecierpliwieniem.
Biednemu stróżowi usta latały jak w febrze.
Odetchnął ze stłumionym jękiem i pochylił się jeszcze niżéj panu do kolan.
— Ja przyszedłem... prosić... jaśnie wielmożnego pana, żeby... żeby... o mój Jezu! żeby ja-