Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dészcz padał coraz obficiéj. Zerwał się także wiatr i wypowiedział odrazu wojnę kapeluszom z muszelkami, a z welonem panny Jadwigi wyprawiał takie harce, że biédaczka zaczepiwszy się nim o gałęź, musiała go odpiąć, ażeby okrutnego losu Absalona nie zaznać.
Rzecz prosta, że o jeziorku i fajerwerkach mowy już być nie mogło; wszyscy myśleli tylko o tém, aby co najprędzéj dostać się na wózki i do domu.
Tymczasem w hotelu „Pod kasztanami” wrzało jak w kotle. Dwóch posługaczy jeździło na szczotkach po świeżo zawoskowanéj posadzce wielkiej sali, która z restauracyjnéj zamieniała się wedle potrzeby w koncertową, odczytową lub balową; dwaj inni zawieszali świerkowe girlandy na ścianach; pan Wiktor z paru towarzyszami urządzał buduar dla dam w sąsiednim gabinecie i właśnie stawiał pudełko z pudrem przed lustrem, gdy któryś z fatygantów wpadł do pokoju, donosząc, że dészcz zaczął padać.
Było już wtedy po siódméj, kiedy ta nowina rozradowała serca gibelinów; jakżeby się byli cieszyli, gdyby wiedzieli, że tam biédne gwelfy już od dwóch godzin mokną.
— To im się poszczęściło — zawołał pan Wiktor — a mówiłem, że tak będzie. Szkoda tylko, że się od rana nie rozpadało, nasze panie nie byłyby pojechały!