Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wynajęciem sali, ponumerowaniem krzeseł i uprosił pannę Martynę, aby wraz z drugą zamężną pięknością podjęła się sprzedaży programów. Poeta wierny swéj zasadzie nie dopomagania losowi, do niczego się nie wtrącał.
W dzień oznaczony, wielka sala restauracyjna, z przybytku gastronomicznego zamieniona w świątynię Muzy, napełniła się licznie. W pierwszych rzędach rozsiedli się protektorowie, rozpierając się jak przystało na protektorów. Nie wszystkie miejsca co prawda były zapłacone — i poeta o tém wiedział, a choć przenosił dobro ogółu nad osobistą materyjalną korzyść, nie zmniejszyło to bynajmniéj jego zadowolenia.
Wszedł na zaimprowizowaną estradę krokiem majestatycznym, oparł się o stół łokciami i wyciągnął oba mankiety, co uważał za jeden z najefektowniejszych oratorskich giestów.
— Dajmy mu brawo! — szepnął pan Gustaw swym sąsiadom: panu Klemensowi i panu Teofilowi.
— Za co — odburknął niechętnie ten ostatni, bo perspektywa parogodzinnego słuchania wiązanej mowy, któréj był nieprzyjacielem, wielce go irytowała — Bóg go wié, jakie nam brednie pleść będzie.
Ale pan Gustaw już klaskał co sił, pan Klemens naśladując go we wszystkiém, wtórował mu zawzięcie, a za ich przykładem poszła cała sala.
Poeta kłaniał się z taką miną, jak gdyby już zupełnie na te dowody uznania zasłużył: