Strona:PL Helena Pajzderska-Nowelle 044.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba, ba — dorzucił tonem głębokiego przekonania jego sąsiad, dla swéj małomówności przezwany konfesyjonałem.
Pan Gustaw dziękował — poczém zagadnął znowu:
— Na czém więc tu czas schodzi?
— A no — odpowiedział kapitan — bawimy się jak możemy. W zeszłym tygodniu mleliśmy dwa koncerty, loteryją fantową i bal kawalerski, który się świetnie udał. Powiadam panu, tańczyliśmy do białego dnia. Doktór dał się ubłagać... bo właściwie tylko do dwunastéj wolno grać muzyce. Nazajutrz wyprawiliśmy mu obiadek na podziękowanie.
— My to tak! — wtrącił któryś z boku, pokręcając zamaszystego wąsa. — Kto na nas chlebem, my na niego bułką, a kto otrębami my kamieniami. Oto niedaléj jak wczoraj pan Teofil (tu wskazał na rudawego blondyna z długiemi bakami) wyzwał na pojedynek jakiegoś faceta, co usiadł na krześle, które on dla siebie zastawił.
— No i cóż? — zapytał ciekawie pan Gustaw, przypatrując się walecznemu adwersarzowi.
— A no pogodziliśmy ich.
— Właściwie, ja go puściłem w trąbę — objaśnił z szekspirowską obrazowością pan Teofil — bałwan, stchórzył, jak żyd.
— A panny ładne są? — zapytał daléj pan Gustaw.
— Ho, ho, i grubo ładne — odpowiedział zdo-