Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 328.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czął głośno wołać, ale nikt go nie słyszał; śnieg walił coraz gęstszy, a sanie ciągle pędziły i pędziły. Przerażony Janek chciał zmówić pacierz, lecz ze strachu zapomniał go zupełnie, i ciągle tylko przychodziła mu na myśl tabliczka mnożenia.
Płaty śniegu zwiększały się coraz bardziej, aż w końcu wyglądały, jak duże białe kury. Raptem sanie stanęły, a jadąca w nich osoba powstała. Futro jej i czapka składały się całkiem ze śniegu; była to kobieta wysoka, wysmukła i lśniąco biała — była to „Królowa Śniegu!“
— Ostrośmy jechali! — rzekła — ale po co masz marznąć. Otul się w moje białe niedźwiedzie.
To mówiąc, posadziła Janka obok siebie w saniach i przykryła go futrem, a jemu się zdawało, że zapada w miękką śnieżną górę.
— Czy ci jeszcze zimno? — spytała i pocałowała go w czoło. Pocałunek ten był zimniejszy od lodu i zaraz wniknął mu w sam środek serca, które przecież, jak wiemy, już się przedtem zmieniło do połowy w lodową bryłę. Janek był pewnym, że umiera, trwało to jednak tylko chwilę, bo zaraz jakoś zrobiło mu się lepiej i nie czuł wcale zimna wkoło siebie.
— Moje saneczki! — zawołał — zabierz także moje saneczki. — O ulubionej swojej zabawce pamiętał bardzo dobrze, reszta go niewiele obchodziła. Przywiązano więc saneczki do jednego z białych kurczątek, które leciało tuż za dużemi saniami z ciężarem na grzbiecie. Królowa Śniegu raz jeszcze pocałowała Janka w same usta, i w tej chwili zapomniał on o małej Marysi, o babce i matuli, i o domu, w którym się urodził i wychował, i o całem