Strona:PL Hans Christian Andersen-Baśnie (1899) 219.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na swoje miejsce! — rzekł kramarz z uśmiechem. — Wszystko na swoje miejsce!
I podniósłszy z wody gałąź złamaną, chciał ją przytwierdzić do drzewa. To się nie dało jednak, więc po niedługim namyśle wetknął ją w miękką ziemię.
— Rośnij tu sobie — rzekł — dla jaśnie państwa i niech im twoje fujarki zagrają kiedyś piosnkę sprawiedliwości.
To mówiąc, potrząsnął głową, popatrzył na mokrą i bladą dziewczynkę, potem zarzucił na plecy tłomoczek i skierował się ku zamkowi.
Nie szedł naturalnie na pańskie pokoje, lecz do czeladniej izby; tu go otoczono, oglądano towar, kupowano chętnie i pozwolono wypocząć po drodze.
Spokoju jednak nie było i w kuchni: z góry, z komnat zamkowych rozlegały się krzyki, śmiech i wrzawa, szczekanie psów i śpiewy, brzęk szkła, wybuchy przekleństw i wiwaty, które wstrząsały mury starego budynku. Panowie bawili się i ucztowali, miesiące trwała podobna hulanka, a potem przenoszono się do miasta lub do którego z sąsiadów, aby pić i hulać znowu. Wino i piwo lało się strugami, psy wraz z gośćmi żywiono z wystawnego stołu, a rozweseleni zabawą myśliwi całowali je w pyski, otarłszy je pierwej serwetą.
Coś usłyszano o biednym kramarzu i musiał stanąć przed pańskiem obliczem, rozumie się dla żartu: cóż on mógł mieć takiego, coby kupić warto? Ale wino wypędza z głowy rozum — jak wiadomo, więc i weseli goście po tylu kieliszkach nie byli podobnymi do rozumnych ludzi. Kazali mu pić wino z pończochy, tak prędko, ażeby nie uciekło. Co za dowcip! Śmieli się z tego wszyscy, jak z najmądrzejszej rzeczy.