Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/420

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i na córkę... Ja mam siebie, mam matkę... Wierny jej nawet nie będę...
Uśmiechnął się leciuchno.
— Nie będę, wiem o tem. Ona jest zazdrosna, dała mi to już nieraz uczuć, zaczną się sceny...
Dreszcz go przeszedł na myśl o tych scenach. Czuł, że nie będą to »sceny« Sznapsi i tych innych, które tyranizowały go i były wzajem tyranizowane zakulisową metodą. On czuł, że to będzie coś innego, coś bardziej seryo, coś, co mu się w życie wtłoczy i to życie psuć zacznie...
— Ładna perspektywa! — mruknął prawie głośno.
Przeraził się swego głosu.
Obejrzał się poza siebie. Nie chciał, aby Żebrowski się zbudził. Pragnął pozostać sam i obliczyć się z sobą. Czuł, że to jest chwila niezwykła i że to, co postanowi, przeprowadzić musi.
Wstał ostrożnie, dorzucił trochę drzewa, aby chłód nie przebudził Żebrowskiego i powrócił na dawne miejsce.
— Co w kołtuneryi wzrosło — myślał dalej — kołtuństwem zostanie. Tuśka, pomimo porywów artystycznych (które może kłamie), będzie zawsze skończonym typem przeciętnej mieszczanki. Ona mnie nie pojmie... będzie mnie więziła, będziemy się dręczyli, a skoro raz się to stanie, klamka zapadła... Gdy rozłączę ją z mężem, honor mi każe zostać przy niej...
Brwi zmarszczył, zdenerwowanie zaczynało go ogarniać.
Będę musiał!
— Ptak wolny, istota, wzdrygająca się przed podpisaniem wiążącego go kontraktu, historyon wędrowny, cygan, produkujący tańczącego niedźwiedzia swego własnego talentu, przeraził się słów napozór żadnych.
Będę musiał!
— Nie! nie! — zawyło mu w głębi.
Już dostrzegł Tuśkę, jako tę dręczycielkę, jako tę, która niesie za sobą to straszne »musisz«... Kark jej różowy znikł — jest naprzeciw niego, silna honorowem jego zobowiązaniem. Twarzy słodkiej rozróżnić nie można.