Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 058.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bojowiska. Do głębi wstrząśnięty, przypuszczając jakiś kataklizm, pan Mouchel postanowił iść do proboszcza i udał się do kościoła. Nie znalazł jednak na probostwie proboszcza jak na wójtostwie wójta. Nie tylko przedstawiciele władz ale i reprezentacya kościoła zniknęła z horyzontu wioski. Coqueville, porzucone przez swych mieszkańców, spało bez tchu, bez jednego psiego szczeknięcia, bez jednego wrzasku kotów. Nie było nawet drobiu, który także się gdzieś podział. Nic — pustka — cisza — sen grobu — pod kopułą z jasnych lazurów.
Do dyabła! cóż dziwnego, że Coqueville nie dostawia ryb, skoro się wyludniło, wymarło!... Należało zawiadomić żandarmeryę. Tajemnicza katastrofa rozegzaltowała pana Mouchel, gdy wtem, zwróciwszy się w stronę wybrzeża — wydał okrzyk. Caluteńka ludność wsi wylegiwała się jak jeden mąż nad brzegiem, na piaskach!... Pomyślał w pierwszej chwili błyskawicznie o masowej rzezi... Ale głośne chrapania tylu gardeł wywiodły go natychmiast z błędu. Przez noc niedzielną Coqueville oddawało się do tak późna pijatyce, że powrót do domów na spoczynek stał się dla wszystkich bez wyjątku mieszkańców absolutną niemożliwością. Pokładli się więc do snu na piaskach, gdzie się który przewrócił, dokoła dziewięciu beczek wysuszonych przez noc do dna.
Tak jest, całe Coqueville przed jego oczyma chrapało: dzieci, kobiety, mężczyźni i starcy. Ani