Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 056.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z desperacyi. Zaczęła w nim jednak wzbierać ciekawość, całkiem osobista potrzeba zdania sobie sprawy z niepojętego zachowania się wioski. Widok tych chałup, drzemiących błogo na słońcu, począł go wreszcie drażnić. Powziął wreszczie nieodwołalną decyzyę udania się tam w poniedziałek osobiście wczesnym rankiem, tak aby około dziewiątej już mógł stanąć na miejscu.
Wyprawa do Coqueville to nie żaden spacer. Pan Mouchel wybrał drogę lądową, by spaść na Coqueville znienacka. Kołami dojechał do Robigneux, gdzie wózek zostawił pod jakąś stodołą, byłoby bowiem rzeczą nieroztropną tłuc go po kamieniach wąwozu. Dalej zaś ruszył piechotą ochoczo, mając przed sobą blizko siedm kilometrów najohydniejszej drogi, jaką sobie tylko wyobrazić można. Bądź cobądź jednak oprawa tej drogi nie była pozbawioną dzikiego uroku wśród ciągłych, coraz to niżej wijących się zakrętów, pomiędzy dwoma olbrzymiemi skałami, tak ściśniętemi w niektórych miejscach, że trzech ludzi nie mogło tamtędy przejść obok siebie w jednym rzędzie. Dalej droga biegnie spory kawałek nad przepaścią, aż naraz wąwóz roztwiera się i odsłania olbrzymi widok na morze, na bezgraniczny horyzont niebieski.
Niestety stan duszy pana Mouchela wykluczał pogrążanie się w admiracyi krajobrazu. Klął za to siarczyście, ile razy kamyki zaczynały mu się toczyć pod podeszwami obuwia, narażając go na upadek.