Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 033.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyciągnąć, teraz, kiedy byli znowu przy zdrowych zmysłach. Przypominało to — mówili — jakby gorzałkę z smażoną lukrecyą, albo też jeszcze prędzej rum, słodzony i przepalany. Mówili w ogóle tak i owak. Kierując się według ich określeń, polowy zdobył pewne poszlaki, że tu się miało do czynienia z ratafią, nie byłby jednak przysiągł na to. Dnia tego Rouget i obaj jego ludzie nie czuli się dosyć na siłach, aby wyruszyć na połów. Wiedzieli zresztą, że La Queue wyprawiał się zrana nadaremnie, umówili się zatem poczekać do jutra z odwiedzeniem założonych więcierzy. Rozsiadłszy się na głazach w trójkę, patrzyli na postępujący przypływ zgarbieni, z lepkością w ustach, na pół śpiący.
Naraz Delfin się ocknął. Wskoczywszy na głaz utkwił oczy w dal i zawołał:
— Spojrzcieno... O, tam!....
— Co takiego? — odrzekł Rouget, leniwie przeciągając kości.
— Beczka!
W mgnieniu oka Rouget i Fouasse byli na, nogach a oczy ich, błysnąwszy pożądliwością, poczęły łakomie przeszukiwać widnokręg.
— Gdzie, chłopcze?... Gdzie jaka beczka?... — powtarzał Rouget z mocnem wzruszeniem.
— Tam... na lewo... ten czarny punkt.
Tamci nie mogli nic dostrzedz. Wtem Rouget zaklął:
— Prawda! Jak Boga kocham!...