Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 031.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iackie majaczenie Delfina, który, niesiony do wsi, śpiewnie powtarzał:
— Beczułki... beczułki... beczułki... Jeżeli chcecie, jest ich tam podostatkiem.

III.

Przez noc pogoda zmieniła się zupełnie. Gdy się nazajutrz Coqueville zbudziło ze snu, słońce świeciło jasno, morze rozciągało się w dal taflą bez zmarszczki, jak jedna olbrzymia sztuka zielonego atłasu. Powietrze było przytem ciepłe owem łagodnem ciepłem pogody jesiennej.
Pierwszy z całej wsi opuścił posłanie La Queue, jeszcze otumaniony całą treścią snów swoich tej nocy. Długo rozglądał się po morzu, na lewo, na prawo. Nakoniec oświadczył z posępną miną, że trzeba jednak zadosyć uczynić żądaniom pana Mouchel. Poczem wyruszył nie tracąc czasu do przystani z Tupainem i Brisemottem, zagroziwszy Margosi, że ją kijem w boki połaskocze, jeżeli się nie zachowa statecznie. W chwili gdy „Zefir“ wypływał na morze, wójt na widok „Wieloryba“ kołyszącego się ciężko na uwięzi uśmiechnął się i zawołał:
— No! co już dzisiaj, to figa dla was z tego!... Można śmiało zgasić świeczkę... ci pankowie w najlepsze chrapią...
Skoro zaś tylko „Zefir“ znalazł się na pełnem