Strona:PL Feta w Coqueville (Émile Zola) 030.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stanowczej opinii. I Coqueville patrzyło z coraz większym respektem na małą wypróżnioną beczułkę.
— Bardzo było dobre — wysapał jeszcze raz Delfin, jakby się chciał natrząsać z ludzi.
Poczem wskazawszy na morze szerokim gestem, dodał bełkotliwie:
— Jeżeli chcecie, jest tam tego więcej... Widziałem!... Beczułki... beczułki... beczułki...
I zaczął się kołysać, niby w takt piosenki, posyłając Margosi spojrzenie słodyczy pełne. W tej chwili dopiero ją spostrzegł. Wściekła nań, zrobiła ręką ruch taki, jakby mu wymierzała policzek, lecz nawet nie zmróżył oczu, czekając z czułą miną chlaśnięcia.
Tymczasem ksiądz Radiguet, zaintrygowany jak wszyscy nieznanym przysmakiem, umoczył także palec w barce i oblizał. I on jednak pokręcił tylko głową tymże co i polowy sposobem; nie, nie znał tego stanowczo, rzecz dziwna. Zgodzono się wszakże na jedno: beczułka musiała pochodzić z rozbitego statku, który widziano w niedzielę wieczorem miotany przez burzę. Angielskie statki, ładowne likierem i szlachetnemi winami, zawijały dość często do Grandportu.
Powoli dzień bladł i ludzie poczęli się do domów rozchodzić w ciemnościach. Tylko jeden La Queue pozostał w miejscu zaprzątnięty, opanowany myślą, której nie wyjawiał przed nikim. Przystanąwszy, wsłuchiwał się po raz ostatni w pi-