Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 357.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   349   —

demu więc kanceliście, który szedł z biura na obiad, wtedy, gdy ona z obiadu do pracowni wracała, wydało się raz, jakoby uśmiechnęła się ona do niego. Nazajutrz ukłonił się jéj. Nie wiedziała przyczyny, dla któréj-by odkłonić się mu nie miała. Potém, wieczoru pewnego, padał deszcz duży, a ona biegła z pracowni do domu bez parasola i strasznie mokła. Nagle uczuła nad sobą parasol. Podniosła głowę i zobaczyła tuż przy sobie bardzo przystojną i bardzo poważną twarz męzką. Poważnie i z wielkiém uszanowaniem osłaniał ją parasolem swoim, przepraszając za śmiałość. Ona nie gniewała się. Owszem, uczuła się bardzo wdzięczną. Nikt nigdy, oprócz ciotki, która była teraz biedną, starą, i gdzieś daleko mieszkała, nie osłaniał jéj przed niczém. Powiedziała mu to szczerze i z rozrzewnieniem. Odpowiedział, że i z nim działo się prawie tak samo. Ojciec biedny, stary i daleko mieszkający, przed niczém osłaniać go nie mógł; od lat czternastu pacholęctwa swego sam sobie na świecie radę dawał. Wspólność doli zbliżyła ich, młodość dokonała reszty. W nim pracowitość jéj i uczciwość szacunek wzbudzały; ją od razu wziął on za serce dźwiękiem głosu i takiém piękném mówieniem, jakiego dotąd nie słyszała nigdy. Romans to był prosty i czysty, choć dość długi. Dwa lata czekali, zanim Mirewicz, do innego zawodu przerzuciwszy się, mógł zamarzyć o możności utrzymania rodziny. Czyż-by się grubo myliła, albo istotnie byli