Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 240.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   232   —

wytrwali, aby to czynić, i są to dobroczyńcy ludzkości. Lecz ku rozmarzonéj dziewczynie téj, zarówno jak ku zuchwałemu jéj towarzyszowi, dolatywały tylko błyski ważących się w oddali idei, a w błyskach tych widzieli oni odbite ich widma. Linie widm były mętne, porwane, lecz dlatego właśnie nie było w nich nic twardego, ani ostrego. Były one rozwiewne i lekkie, i dlatego wydawały się do ujęcia łatwemi; a taka biła z nich jasność, że znikały w niéj wszystkie skazy ich i próżnie.
Z extatycznéj zadumy budził najczęściéj Lusię głos Julka. Wtedy zwracała się ona ku niemu, i rozmowę z nim, do któréj skorą zawsze była, zaczynała od słów:
— Julku, my ludzie trzeźwi..
On zwykł był mawiać o niéj i o sobie:
— My realiści...
Tak przeżyli parę miesięcy letnich, a w miarę, jak zbliżał się dzień odjazdu Julka, Lusia stawała się coraz posępniejszą, i w głębi duszy niemal zrozpaczoną.
— Pojedziesz — mówiła — i będziesz tam beze mnie działał i cierpiał!...
— Będę w całéj pełni używał życia!
W jéj dykcyonarzu nie było wyrazu: użycie. Jedyny to był wyraz, który z ust jego do jéj myśli nie przeszedł. Natomiast mawiała często o cierpieniu.
— Pragnę cierpiéć — powtarzała coraz częściéj