Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   181   —

Były to nieustanne wewnętrzne walki, których nikt nie spostrzegał, lecz które sprawiały, że czoła dzieci tych były blade i chmurne, usta milczące, śmiech rzadki, cichy i smutny raczéj, niż wesoły.
Mylił-by się ten, kto-by mniemał, że obecność dwóch tych młodziutkich istot napełniała gniazdo, w którém wzrastały one, śpiewem, śmiechem, szczebiotem, będącemi, według wyobrażeń ogólnych, nieodłącznemi atrybutami gniazd wszelkich. Julek i Lusia śmieli się rzadko, a nie śpiewali i nie szczebiotali nigdy. W jedynéj, wolnéj od nauki, porze dnia, pomiędzy obiadem a zapaleniem lampki, siedząc przy oknie i patrząc na spływające w dół morze dachów, albo na suche linie kominów i połamanych gzémsów, stawali się podobnymi do dwu ptaków, którym warstwa zgęszczonego powietrza ociężyła skrzydła, i które, osiadłszy na piasczystéj ławie, tęsknym wzrokiem wypatrują źdźbła zieleni, lub promyka słońca. Czasem przysuwali twarze blizko do okna bawialni i dojrzéć usiłowali ulicę, ciągnącą się w dalekim dole pstrym i ruchomym szlakiem. Nie widzieli jednak nic, bo oddalenie zaciemniało barwy i linie, sprowadzając postacie ludzkie do rozmiarów lalek; a jedynemi odgłosami, które ztamtąd dolatywały ich uszu, był głuchy, jakby podziemny, grzmot kół, i niekiedy tony katarynki, które, topiąc się i rwąc w powietrzu, dochodziły tu oderwanemi, przeciągłemi jęki.
Chmurność ta była piętném, złożonem na czołach