usiadły na poręczy łóżka i zagruchały z cicha. Chora podniosła powieki, uśmiechnęła się i słabym, lecz jak srebrny dzwonek dźwięcznym głosem, zanuciła:
Przyleciały gołąbeczki,
Z nimi przepióreczka...
Silnie i żwawo usiadła na łóżku i spojrzała w okno. Oczy jéj błyszczały, na żółtych policzkach leżały krwiste plamy rumieńców, białe włosy rozsypały się na szarą koszulę, a odsłoniły czoło wysokie, pomarszczone, lecz pogodne. Spojrzała w okno, zapuściła wzrok pomiędzy drżące w powiewach poranku złote liście gruszy, podniosła je ku niebu, na którém świecił blady półksiężyc, goniony przez różowe chmurki, i zaśpiewała:
Na ranném niebie
Miesiączek biały,
Ze stróży nocnéj...
Urwała nagle, bo gołębie zleciały na kratę okna i zagruchały znowu. Uczyniła poruszenie tak, jak gdyby przelękła się czegoś i, splatając ręce, zawiodła znowu:
Mój słowiczku, nie tak głośno
Śpiewaj na drzewięciu,
Nie przerywaj snu cichego
Mojemu dziecięciu.