Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   107   —

niedolę synka mego... Oj! niedola jego, niedola! niedola...
Z piersi téj, wyschłéj i wstrząsanéj drganiami konania, wytrysnął jeszcze strumień łez z oczu zapadłych a rozpaczą błyszczących, i polał się po żółtych jak wosk policzkach.
Przyciszonym, poważnym głosem ksiądz zapytał ją o grzechy i winy jéj życia. Odpowiedziała z wybuchem:
— Nie zgrzeszyłam, ojcze mój! nie zawiniłam ja niczém przeciw niemu, kiedym go do szczęścia i wielkości hodowała, kiedym go do wysokiego słońca na rękach moich podnosić chciała! Niczém ja, ojcze, jemu, synkowi memu, nie zawiniłam, kiedym go maleńkim jeszcze kąpała, czesała i pachnącemi olejkami oblewała, żeby wyglądał on jak paniątko delikatne, żeby ludzie nizko przed nim kłaniali się...
Ksiądz jéj przerwał i wymówił imię Boga. Ona odpowiedziała:
— Przed Bogiem spowiadam się i przed tobą, ojcze duchowny, że nie wszystko zrobiłam dla dziecka mego, co zrobić byłam powinna... Jadłam sobie, piłam, suto żyłam sama i obcym ludziom rozdawałam... Trzeba mi było o głupie ciało moje nie dbać i na ludzkie biedy nie zważać, a dla niego, robaka mego, wszystko zbierać, ciągle zbierać... trzeba mi było do rodziców bahdanki jego pójść, do nóg im upaść, płakać i prosić... trzeba mi było pomoc jaką jemu z pod