Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 106.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   98   —

na Złotéj ulicy wierzyciele moi wzięli we władanie swe i trzymać ją będą, póki się im nie uiszczę, a za kilka dni wezmą i tę starą ruderę... Gdy wróciłem, nie puszczono mnie do domu tamtego, a za kilka dni wypędzą i z tego... tak, wypędzą i mnie, i mamę... jeżeli dziś, jutro, nie zapobiegniemy nieszczęściu...
Skończył i czekał na odpowiedź matki. Daremnie. Dyrkowéj usta otworzyły się wprawdzie, ale nie wyszło z nich słowo żadne, ani nawet westchnienie.
Pochylił się ku niéj i wziął obie ręce.
— Moja dobra, złota, kochana mamciu! niech mię mamcia ratuje!
Coś, jakby jęk stłumiony, zaszemrało w głębi piersi kobiecéj, osłoniętéj spłowiałą, skrzyżowaną chustą.
— Robiłem długi, to prawda, ale cóż miałem czynić, kiedy mi dochód z tych dwóch chałup na życie nie wystarczał?... mamcia dawała mi czasem po trochu pieniędzy, ale ja nie chciałem dokuczać często... Jak mi trzeba było, prosiłem czasem mamci, a czasem nie... bo myślałem, że to wszystko jedno... dług jak zaciągnę, to go temi pieniędzmi zapłacę, które u mamci są... Ani spodziewałem się, że zabrnę tak głęboko... Staranie się to dokończyło ruiny mojéj... odmówiono mi i, z sercem zranioném, z życiem złamaném, w takie jeszcze kłopoty wpadłem!
Łzy mu nabiegły do oczu, wydobył z kieszeni chusteczkę cienką i pachnącą, zakrył nią sobie twarz i z głośném łkaniem zapłakał.