Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 491.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

może już zapomniéć i wszelką nadzieję utracić... Ależ i on mnie kochał prawdziwie i ogniście... czy to ja nie pamiętam? wszystko pamiętam... Tam, w altance, klęczał przede mną, w ręce mię całował i szeptał: „ja ciebie, Teosiu, kocham nad życie i szczęście, i niech mnie Bóg skarze, jeżeli kiedy kochać cię przestanę!” Przyznam się pani, jak na spowiedzi...
Tu urwała i zarumieniła się gorąco. Ze spuszczonemi oczyma, i głosem drżącym od wstydu i łez powstrzymywanych, dokończyła:
— Pocałował mię wtedy...
Podniosła głowę i, z osłupiałym wzrokiem w naiwnych oczach, wymówiła:
— I to wszystko miało-by się tak skończyć? I on miał-by mię, jak ludzie mówią, na zawsze porzucić? nigdy w to nie wierzę! Pojechał, bo musiał; nie wraca dotąd, bo nie może; ale jak będzie mógł... wróci. Wtedy to, pani droga, ja przed Bogiem na twarz padnę i całe serce moje w dziękowaniu mu roztopię, a ludziom w oczy śmiechem parsknę i powiem: a co? kto miał racyą? czy ten, kto wierzył i czekał, czy ten, kto nie wierzył i cudzą wiarę wyśmiewał?
Wszystko to mówiła mi, siedząc na ziemi, obok wysuniętéj szuflady, pełnéj starych jakichś sukien, okrywek i robótek. Ostrożnie, z obawą nadwerężenia lub zgniecenia szmatek tych, zapuściła ręce wgłąb’ szuflady i wydobyła z niéj białą, perkalową suknią, zdobną w hafty z ponsowéj bawełny. Rozłożyła ją