Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 372.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stą, lecz nie pracowała tak pilnie, jak dotąd; owszem, często bardzo opuszczała ręce na kolana i, z za okularów patrząc kędyś daleko, daleko w przestrzeń, zamyślała się tak bardzo, że nawet nic do siebie nie mówiła, a zmarszczki czoła jéj zbiegały się wszystkie w jedno miejsce i nieruchomą chmurą wisiały nad małą, wyschłą twarzą.
Bywało, że po dni kilka nie miewała już mleka i nie chodziła do miasta na obiad. Posyłała wtedy Juliankę do Złotki po dwa obwarzanki. Złotka, zamiast dwóch, dawała trzy, które potém stara maczała w wodzie, dawała dziecku i sama jadła.
Raz Julianka usłyszała ją szemrzącą:
— Nadchodzi już godzina... ot i nadchodzi już straszna godzina...
Julianka nie pytała jéj o jakiéj mówiła godzinie, bo zajęta była cała zniknięciem dnia tego z małéj izdebki łóżka i jednéj poduszki, która dotąd na niém leżała. Na miéjscu, gdzie stało ono, leżała na ziemi słoma, przykryta grubém płótném, z malutką sianem wypchaną poduszeczką u węzgłowia. Potém znikła ze ściany watowana salopka, i stołu już pod oknem nie było, a w izdebce została tylko nędzna pościel, leżąca na ziemi, wielki czarny krzyż nad nią i skrzynia pusta, naga, na któréj mała staruszka siedziała już całkiem bezczynnie, powiekami strasznie nabrzmiałemi mrugała wciąż i powtarzała: ktoby się spodziewał? ktoby się był tego spodziewał?