Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 285.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ, mój papo, przecie nikt tak papie nie dogodzi...
— To prawda. Ale zaraz powróci?
— Naturalnie zaraz; bo i my w „bałamuta” grać nie możemy.
— A dlaczegoż nie możecie?
— Bo klucz od komody, w któréj karty, u niéj.
— Przepraszam, bardzo panią przepraszam — zwrócił się do mnie pan Oliński — ale chciałem przedstawić pani jeszcze i żonę moję! Gromadka nas jest, jak pani widzi, spora, ale jakoś — dzionek po dzionku przechodzi i... dobrze! przyznam się nawet pani dobrodziejce... choć to może i wstyd trochę, że od czasu, jak porzuciliśmy wiejskie kłopoty i nudy, a osiedliśmy sobie w miasteczku, odżyliśmy wszyscy. Zawsze tu jakoś to ten, to ów odwiedzi, pogawędzi, i... w preferansika...
— Kościół blizko — przerwała matka.
— Doktor i apteka pod ręką — dorzuciła ciotka.
— Ga... ga... gazety co... co... codzień — wypowiedział mocno zająkliwy wuj.
— Żeby tylko nie gimnazyum, i ja był-bym wielkim amatorem miasta — zaśmiał się ośmnastoletni chłopak w szkolnym mundurze.
— O, miasto! Wstydź się, Władziu, taką dziurę miastem nazywać! — sarknęła córka Emilia, dwudziestoletnia panna, siedząca na szezlągu w postawie