Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potém wyskoczyła na brzeg, i jak wicher pobiegła ku środkowi miasta.
Wiedziała, gdzie znajdował się budynek, w którym pod strażą policyi przytrzymywano złoczyńców przez czas wstępnego dochodzenia śledczego, a przeciw któréj stał wielki, ponury, okratowanemi oknami z za wysokich murów wyglądający, gmach więzienny. Wpadła na ów plac miejski i stanęła jak wryta.
Przez plac, od budowy zarządu policyjnego ku więziennemu gmachowi, posuwała się szybko grupa ludzi, złożona z kilku żołnierzy uzbrojonych i idącego pośród nich człowieka. Wysoko ku górze sterczące bagnety, suchemi, czarnemi liniami przerzynały zmrok zapadający i mgłę drobnego deszczu; wśród nich ukazywał się chwilami, to znikał znowu, profil twarzy, ocienionéj zmiętą czapką, bardzo młodéj, bardzo bladéj i pochylonéj nizko. Marcysia biedz zaczęła z całéj siły ku sunącéj placem grupie ludzi. Dogoniła ją przed samemi drzwiami więzienia, i z giętkością węża wśliznęła się pomiędzy żołnierzy.
— Władek! — krzyknęła, obu rękoma czepiając się młodego winowajcy.
Obejrzał się, spojrzał na nią. Zobaczyła, że wzrok błyszczał mu ponuro, że usta mu drgały, że chciał powiedziéć coś do niéj — i nic więcéj, bo żołnierze odepchnęli ją tak, że aż upadła na bruk chodnika, a więźnia wprowadzili w ciemną, głęboką, skle-