Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.1,2 462.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przebijającego chmury zimowego słońca bagnety żołnierzy.
Przyśpieszyłem kroku i szedłem chodnikiem ruwnolegle ze zbrojnym orszakiem, postępującym z wolna środkiem ulicy. Kaliński szedł pośród straży swéj, ze skrzyżowanemi na piersi rękoma i oczyma utkwionemi w ziemię. Na twarzy jego nie było ani rozpaczy, ani rozjątrzenia, ani trwogi, ani zuchwałości, ani pokory, nie malowało się na niéj, słowem, żadne z tych uczuć, które czytałem nieraz w fizyognomiach ludzi, ulegających losowi, doli jego podobnemu. Wydawał się głęboko zamyślonym i nie wiem, czy myliłem się, czytając w źrenicach jego na-pół widzianych z pod spuszczonych powiek, w dwóch zmarszczkach, które przerznęły mu czoło, w surowym i smutnym nieco zarysie ust jego bladych, ale byłem pewny, że myśl jego przebywała w téj chwili w rodzinném miejscu i żegnała je na wieki, że duch jego, ze skupioną w sobie boleścią, sunął po szlaku krótkiéj swéj przeszłości, rachując rany jéj i zboczenia, zapytując siebie i wszystkiego, z czego powstał: dlaczego to, co w nim było, nie było inném, to, co stało się z nim, nie stało się inaczéj?
Idący przodem żołnierze, stanęli przed drzwiami więzienia, w którém zadzwonił klucz obracany w zamku.
Zgrzytający odgłos ten przerwał zadumę więźnia. Podniósł głowę, wyprostował się, ręce jego, ściśnię-